piątek, 24 stycznia 2014

4. Your Heart Fits Into My Heart

   Piosenka do rozdziału jest jedyna w playliście na górze.

Nie sądziłam, że do domu będę wracać z kimś. Myślałam, że tak jak zawsze sama będę przemierzać puste uliczki Londynu. Nie czułabym wtedy ciepła ciała drugiej osoby, która szłaby obok mnie. Znów ogarnęłaby mnie ta pustka . Moim jedynym towarzystwem byłaby cisza. W tym momencie chciałabym mieć kogoś przy sobie. Kogoś kto trzymałby mnie za rękę idąc obok. Kogoś kto obsypywałby mnie żartami, ciekawymi historiami. Kogoś z kim można szczerze pogadać. Po prostu osobę, która odkryłaby mnie.
   Teraz właśnie byłam szczęśliwa idąc obok Louisa. Czułam przyjemne ciepło w okolicach serca. Od dawna nikt nie interesował się moją osobą. Mój ojciec był pochłonięty pracą. Wieczorami wracał do domu, a wtedy nie było czasu na nic. Czy właśnie teraz miałam nadrobić ten czas zmarnowany na siedzeniu w samotności? Może. Przecież wszyscy mówili mi, że jestem bardzo miłą osobą, że z chęcią spędziliby ze mną trochę czasu. Swoim zachowaniem jednak zaprzeczali tym słowom. Zawsze mieli coś ważniejszego do roboty. A ja chciałam po prostu przytulić się do kogoś, tak jak za dawnych lat, kiedy żyła moja mama. Fakt, byłam małą dziewczynką, ale doskonale pamiętam jej roześmianą twarz, kasztanowe włosy i zielone oczy przepełnione radością i miłością. Takich rzeczy się nie zapomina.

   - Cass, słyszysz mnie? - usłyszałam zachrypnięty głos Tomlinsona, który sprowadził mnie na ziemię. Czyżbym aż tak pogrążyła się we wspomnieniach?

   - Przepraszam... co mówiłeś? - spytałam zmieszana. Nie chciałam by chłopak pomyślał, ze wcale nie chce go słuchać i robię  dobrą minę do złej gry. Zależało mi na jego przyjaźni. Chciałam spędzić z nim czas, poznać go bliżej.

   - Jak podobało się na imprezie? - zaśmiał się widząc moją minę. Znów byłam zagubioną dziewczynką, tak jak poprzedniego wieczoru.

   - Było wspaniale. Świetnie się bawiłam. Najlepsza oczywiście była bitwa o miano władcy twistera - uśmiechnęłam się najszczerszym z uśmiechów  w stronę szatyna.

   - Jak układa ci się z ojcem? - nagle zmienił temat, na ten mniej przyjemny i bardziej delikatny.

   - Od śmierci mamy stał się nadopiekuńczy. Nie umie zrozumieć tego, że nie jestem już małą dziewczynką. Wciąż powtarza, że nie chce stracić drugiej najważniejszej kobiety w jego życiu... Właściwie nie spędza ze mną dużo czasu.

   Nastała cisza. Nikt nie umiał podtrzymać tej rozmowy. Myślałam, że Tommo spróbuje ją jakoś uratować lecz on widocznie nie chciał. O dziwo atmosfera nie zmieniła się. Nadal było przyjemnie.
   Zbliżyłam się do boku chłopaka, tak, że stykaliśmy się ramionami. Dzisiejsza noc nie była zimna, w końcu było lato. Choć i ta pora roku miewa humorki. Nad nami rozciągało się gwiaździste niebo. Mama mówiła mi kiedyś, że to nie są zwykłe gazowe kule. Twierdziła, że to zmarli patrzący na nas z góry. Tak. Wiedziałam, że ona przy mnie jest i opiekuje się mną na każdym kroku. Może brzmi to kiczowato, ale tak czułam.

   - Właściwie dlaczego chciałeś mnie odprowadzić? - popatrzyłam na twarz chłopaka. On dalej uparcie wpatrywał się w jeden punkt w oddali.

   - Wiesz... - zaczął - bo to nie dawałoby mi spokoju. Obwiniałbym się, że puściłem cię samą. Pewnie cały czas dzwoniłbym czy wszystko jest okej, czy nie widzisz czegoś podejrzanego w okolicy i czy jakiś zboczeniec nie zaciągnął cię w krzaki... chociaż wtedy raczej byś nie odebrała, bo byłabyś zajęta - wymawiając ostatni powód zaśmiał się. Po chwili zrobiłam to samo. Lou i jego czarne poczucie humoru. Pewnie gdyby rzeczywiście coś mi się stało już nie byłoby mu do śmiechu.

   - Dzięki za troskę, ale nie jestem z porcelany - wspięłam się na palce i musnęłam wargami jego policzek. Szatyn popatrzył na mnie swoimi zielononiebieskimi oczami. Kąciki jego warg podniosły się do góry. - Nie oczekuj, że dostaniesz więcej - pokazałam mu język.

     Chłopak zatrzymał się niespodziewanie. Nie, przecież nie mógł się obrazić, nie on.

   - Lou? - powiedziałam zatroskanym głosem. Jego reakcja na moją złośliwą zaczepkę była co najmniej dziwna. - Chodź - podeszłam do niego i chwyciłam go za rękę. To ja miałam zmusić go do pójścia za mną lecz role się odwróciły. Tomlinson przyciągnął mnie do siebie obejmując w talii. Oparłam ręce na jego klatce piersiowej i podniosłam głowę w górę. Wpatrywałam się w jego nieziemskie tęczówki. One sprawiały, że kolana mi miękły, a ja rozpływałam się jakbym była z cukru. Serce biło mi szybciej, a w środku czułam ciepło, które ogarniało całe moje ciało. Czy właśnie tak czuje się osoba zakochana? Ale ja nie mogłam być zakochana. Znałam go tylko jeden dzień. Nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, nie dopuszczałam do siebie myśli, że jednak mogłabym... Uciekałam przed tym, choć brakowało mi bliskości drugiej osoby. To naprawdę nie miało sensu. Już sama nie wiedziałam na czym stoję.
    Poczułam jak tracę grunt pod nogami. Czyżby ziemia pochłonęła mnie za niezdecydowanie? Nie - Louis trzymał mnie na rękach. Zarzuciłam ręce na jego szyję. Wtedy zobaczyłam jak na mnie patrzy. Jego spojrzenie przepełnione było czułością, chęcią bliskości, radością. Chłopak zaczął kręcić się w okół własnej osi. Wtuliłam się w jego szyję, uśmiechając się.W tej chwili zapomniałam o całym świecie. Jakbym odpłynęła. Byłam tylko ja i on.Nic, ale to nic nie mogło zepsuć tej chwili.

 ~*~

   Dalszy spacer przebiegał w ciszy. Nikt nie z nas nie umiał wydusić z siebie ani słowa. Nic. Zachowywaliśmy się jakby odebrano nam mowę. Po prostu szliśmy przed siebie. Szczerze mówiąc dawno ominęliśmy mój dom. Nie chciałam wracać. Może brzmię teraz jak zbuntowana nastolatka, ale wolałam spędzać czas z Louisem niż z ojcem. Czułam się przy nim tak pewna siebie. Jego obecność mnie uskrzydlała. Mówię jakbym była zakochana, jednak on był TYLKO przyjacielem. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie byłam do końca pewna swoich  uczuć, on pewnie, także.

   - Zdajesz sobie sprawę, że powinnaś już... wracać -  szepnął szatyn. To on zamierzał przerwać ciszę, co mi odpowiadało. Choć nasze milczenie wyrażało bardzo dużo, to musiałam mu odpowiedzieć.

   - Zabierz mnie gdzieś, proszę - nie mogłam teraz od niego odejść. Po prostu wrócić do domu i zapomnieć o nim, o tym wszystkim. On był jak narkotyk. Im dłużej się z nim przebywało tym bardziej się go pragnęło. Chciało się po prostu być razem z nim. Gdziekolwiek. On mnie uzależniał. Powoli, stopniowo przejmował nade mną władzę. W jego obecności stawałam się barankiem - on był pasterzem.

   - Wiesz, że obiecałem. Miałem cie odprowadzić - on dalej nalegał. Nie, ze mną nie da się wygrać. 

   - Lou, proszę. Jestem już dorosła, chodźmy gdzieś -byłam już pełnoletnia i to ja decydowałam o tym gdzie jestem i z kim jestem.

   Szatyn westchnął. Wiedział, że się nie poddam. Zabrał moją dłoń i spletliśmy palce.

   - Chodź - powiedział i ruszył. A ja? Ja po prostu szłam obok niego. Trzymałam go za rękę, śmiałam się. Byłam ciekawa gdzie mnie prowadzi. Dokąd zabierze mnie Louis. Mój Louis.

''Przep­raszam, nie chciałam się w To­bie za­kochać, tak wyszło''

 ~~*~~
Wybaczciee ;c Wiem, rozdział jest do bani, miała być niespodzianka, a u takie coś. Takie brzydkie coś. Błe. 
Krótki też jest, nie podoba mi się. No, ale piszę. Jakoś muszę przeboleć brak weny, czasu i ochoty. I nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział,nawet zarysu nie mam. I wyjeżdżam do kuzynki na parę dni. Eh..  Gites majonez będzie, spokojnie. Tak czy inaczej komentujcie bo to bardzo mnie mobilizuje, a każde wasze słowa czyta mi się bardzo przyjemnie. Miód na serce <8
I przyznać się kto myślał, że ją pocałuje? xD 
xx Vic
LINK  - zapytaj bohatera 
LINK  - propozycje
LINK  - spamik ^^



sobota, 18 stycznia 2014

3. Impreza część 2

Stałam przed domem przyjaciółki już dobre kilka minut i nie zapowiadało się, żeby ktoś otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka. Nie dziwię się - słyszałam głośną muzykę, która pewnie zagłuszała moje pukanie. Pozostało mi tylko czekać na zbawienie, albo pójść do domu. Wolałam to drugie, lecz nie mogłam zawieść Anne. Liczyła na to, że się pojawię, a i tak spóźniłam się o całe dwie godziny.
   Mimo iż byłam zadowolona z faktu, że poznam ludzi, z którymi mieszka Nancy, to denerwowałam się. Jeśli mnie nie polubią? W końcu są dla Matthers jak rodzina i jeśli mnie nie zaakceptują ona może zerwać ze mną kontakty. W głowie miałam same czarne scenariusze. Powinnam się wyluzować i dobrze się bawić. Wzięłam więc głęboki wdech i czekałam na jakikolwiek znak, że ktoś tam w środku mnie wyczekuje.
   Już miałam wracać do domu gdy usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi. Uśmiechnęłam się do siebie, choć w duchu byłam przerażona. Chciałam zawołać coś w stylu '' Witaj Ann! '' albo '' Jak miło Cię widzieć! '', lecz rozczarowałam się. Zamiast niej na schodach stał dość wysoki szatyn, który taksował mnie swoimi zielononiebieskimi oczyma. Doprawdy gdybyście widzieli moją minę padlibyście ze śmiechu. Musiałam wyglądać jak mała dziewczynka, która zgubiła się w lesie i nie wie co robić dalej, a na dodatek na jej drodze wyrósł pedofil. Przystojny pedofil. Odgoniłam te myśli pospiesznie i skierowałam swój wzrok na stopy.

   - Ty może jesteś Grace? - usłyszałam lekko zachrypnięty głos chłopaka. Poczułam jak moje ciało przechodzi dreszcz. Wypuściłam powietrze z świstem i podniosłam głowę. Nasze spojrzenia się skrzyżowały co zdecydowanie nie było dobre w mojej sytuacji.

   - Tak.. - odpowiedziałam, o dziwo brzmiałam pewnie. Podniosło mnie to na duchu.

Chłopak uśmiechnął się do mnie szczerze. Zdecydowanie mogłam odetchnąć z ulgą. Nim się obejrzałam stał już przy mnie.

   - Louis. Louis Tomlinson - chłopak wyciągnął dłoń w moją stronę. Uścisnęłam ją lekko. Miły gest, naprawdę miły.

   - Grace Cassidy - powiedziałam i uśmiechnęłam się nieśmiało w stronę szatyna. Chyba zauważył, że jestem lekko podenerwowana bo objął mnie swoimi silnymi ramionami. Zdziwiło mnie to lecz nie miałam nic przeciwko temu. Poczułam też jego perfumy. Lekkie, świeże, kojarzące mi się z wolnością i niebem. Można było wyczuć tam woń cytrusów i jakiś ziół. Wspaniałe połączenie.

   - Punktualność to nie jest twoja mocna strona, co? - wiedziałam, że nie chce być niemiły, ale fakt. Zawsze się spóźniałam. Może to przez nadopiekuńczego ojca, może przez brak zorganizowania. Tak czy inaczej nie był to dobry nawyk. Jeszcze gospodarz pomyśli, że nie mam do niego szacunku. - Dobra.. - chłopak podrapał się w kark - może wejdziemy do środka? - spytał i zanim zdążyłam odpowiedzieć pociągnął mnie za nadgarstek i obydwoje znaleźliśmy się w środku.

~*~
   We wnętrzu panował niezwykły rumor. Nikt właściwie nie zauważył, że weszliśmy. Widać dobrze się bawili i nie zwracali uwagi na otoczenie. Louis próbował przekrzyczeć muzykę i śmiech przyjaciół, niestety na marne. Jego nerwy widocznie nie były ze stali, bo podszedł do wieży i po prostu wyłączył muzykę. Dopiero wtedy wszystkie pary oczu skierowały się na nas. Nie musiałam mieć lustra, żeby wiedzieć, że na moich policzkach pojawiły się różowe rumieńce. 

   - Dziękuję! W końcu - mruknął sarkastycznie Tomlinson. - Grace przyszła - chłopak dalej trzymał mój nadgarstek co stawało się lekko uciążliwe. Sama nie wiem po co to robił. Byłam zdenerwowana, jednak bym mu nie uciekła. 

   - Grace! - usłyszałam pisk mojej przyjaciółki, która wieszała mi się na szyi, śmiejąc się radośnie.

   - Przepraszam, że się spóźniłam - powiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie gdy w końcu przestała mnie dusić. Rozmasowałam szyję, co jak co, ale Anne miała uścisk jak pyton.

   - To ja przepraszam, że nie przywitałam Cię pierwsza i nie przygotowałam psychicznie na spotkanie z Tommo i resztą - wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Louis rzucił tylko krótkie ''Ann, no!''.
   Przywitałam się kolejno z każdym z chłopaków. Okazali się bardzo serdeczni, szczególnie Niall. Blondyn był naprawdę  towarzyski i miły. Przyjemnie się z nim rozmawiało. Jednak nie mogła robić tego zbyt długo, ponieważ reszta chłopaków porwała nas do tańca.
   Wszyscy mieli iście szampańskie nastroje. Wszyscy, włącznie ze mną wspaniale się bawili. Trzeba przyznać, że chłopaki są dobrymi tancerzami, choć wciąż temu zaprzeczali.
   
  Po jakiś trzech godzinach wszyscy usiedli na sofie, Bóg wie jak. Była ona tylko pięcioosobowa, a było nas siedmiu Anne usiadła na kolanach Stylesa, a ja jakoś się zmieściłam między Lou, a Niallem, co zdecydowanie mi się uśmiechało.  
   - Może zagramy w twistera? - spytał Tomlinoson przerywając ciszę. Wszyscy skupili się na oglądaniu Strasznego filmu 5, więc nie dziwne, że byli zajęci.

   - Może być - skwitowała Nancy. Podniosła się z kolan Stylesa, lecz ten od razu ją do siebie przyciągnął. Ta popatrzyła się na niego pytająco.

   - Nie kotku, my będziemy kręcić - Hazza poruszył zabawnie brwiami. Matthers zarumieniła się lekko. Nie skomentowała zachowania chłopaka co jest co najmniej dziwne. Znałam ją z innej strony.

   - Zależy czym chcesz kręcić Harry - zaśmiał się Louis, na co dostał tylko po głowie. - Dobra juuuż. Idę po twistera! - szatyn wstał i poszedł na górę, by zaraz pojawić się z grą Rozłożył matę i popatrzył się na mnie. - Wszystkich nie zmieścimy, proponuję grać dwójkami - wszyscy zgodziliśmy się na ten układ. - To ja pierwszy! Wybieram... Grace! - na dźwięk mojego imienia chciałam się choćby uśmiechnąć, niestety wyszedł z tego bardziej jakiś grymas. Podniosłam się i stanęłam po drugiej stronie maty, na przeciwko Louisa. Ukradkiem spojrzałam na resztę towarzystwa. Wszystkie oczy skierowane były na nas, tylko Harry szeptał coś do Anne.

   - Hazza.. miałeś kręcić! - Lou upomniał przyjaciela na co ten momentalnie zareagował. Tak zaczęła się walka o zwycięstwo z BooBear. 

~*~

Wyszło na to, że po pół godzinie mordującej walki mojej z Tomlinsonem dalej trzymaliśmy się na nogach. Nikt nie zamierzał tak łatwo odpuścić. A już na pewno nie ja! Nie poddawałam się tak łatwo. Zawsze uparcie dążyłam do celu. Chciałam spełnić oczekiwania swoje i ojca. Byłam ambitna, tak. Żaden Louis Tomlinson nie pokona mnie w twisterze! 

   - Tommo! - zaśmiałam się. Byliśmy naprawdę nieźle poplątani. Chłopak na każdym kroku starał się ustawić tak bym spadła i tym samym przegrała.
   
   Obiecywałam sobie, że wygram z chłopakiem, a jednak. Wystarczył jeden jego sprawny ruch bym straciła równowagę i spadła, tyle, że prosto na niego. Przygwoździłam go do podłogi swoim ciężarem, na co ten cicho jęknął. Zaczęłam się głośno śmiać, podobnie jak cała reszta, choć szatyn miał utrudnione zadanie. 
Dziwne jest to, że w ogóle nie przeszkadzał mi fakt iż lezę na Tomlinsonie. Kiedyś pewnie spaliłabym się ze wstydu, teraz bawiłam się świetnie, choć poznałam go dopiero dzisiaj. Wygląda na to, że złapałam dobre kontakty z chłopakami, co niezmiernie mnie cieszyło. 

   - Gołąbeczki, wiecie, że możecie już z siebie zejść? - zaśmiał się Niall. Pokazałam mu język. Nie przejął się tym, bo po chwili puścił mi oczko, w jego, Niallerowym stylu.




~*~

   - Która jest godzina? - spytałam. Ojciec, jak już zresztą wspominałam, był nadopiekuńczy. Męczyło mnie to. Kazał mi przyjść około drugiej. Prosiłam go o więcej czasu, lecz on stał się głuchy. To jak rzucać grochem o ścianę.

   - Trzecia - odpowiedział Payne. Zakrztusiłam się trunkiem, który właśnie piłam. TRZECIA? Byłam pewna, że rodziciel mnie zabije. Pewnie czeka na mnie w domu i martwi się.

   Zaczęłam przeszukiwać gorączkowo torebkę w poszukiwaniu telefonu. Gdy go znalazłam serce mi stanęło. I to w cale nie dlatego, że miałam trzydzieści nieodebranych połączeń, a dlatego, że nie było ani jednego. Odetchnęłam z ulgą. Może jednak nie będzie tak źle?
   Gdy wystarczająco się uspokoiłam, oznajmiłam wszystkim, że muszę już iść. Nie byli zadowoleni z tego faktu, no cóż. Ja też nie. 

   - Pamiętaj, masz wpadać do nas częściej! - powiedział Horan tuląc mnie. Tylko Louis był taki, jakby nieobecny i nie pożegnał się ze mną. - A ty BooBear? - Niall popatrzył na szatyna, który stał obok drzwi wejściowych. 

   - No właśnie.. Cass, nie miałabyś nic przeciwko gdybym Cię.. może, odprowadził? - zdziwiła mnie propozycja chłopaka, lecz jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że powiedział do mnie Cass. Jeszcze nikt w życiu tak nie zrobił.

   - Ja też pójdę! - zawołał radośnie Nialler. Anne obdarzyła go kuksańcem w bok, tym samym dając mu do zrozumienia, że to ma być spacer mój i Tomlinsona.

   - Ok.. - powiedziałam i wyszłam wraz z Lou z domu przyjaciółki. Czułam, że to jeszcze nie koniec niespodzianek.
~~*~~
 Oto następny rozdział :) Myślałam, że się nie wyrobię do poniedziałku, a jednak wrzucam go wcześniej. To cud i zdecydowanie trzeba to świętować. Może domówkę urządzę. Dobra teraz tak na poważniej. Zdaje mi się, albo ten rozdział jest dłuższy od poprzednich, nie wiem.Choć jak się tak na niego patrze to zaczynam wątpić. A szkoda bo miałam nadzieję. 
  Właśnie zaczęłam ferie. To dobry czas do pisania, wiec myślę, że w sobotę pojawi się kolejny rozdział. Jednak nie wiem czy gdzieś nie wyjadę :(  Szkoda tylko, że nie ma śniegu.
  Ok.. mam zarys 4 rozdziału. Jak myślicie co takiego się stanie? Zgadujcie i piszcie w komentarzach, króre zresztą bardzo miło mi się czyta.
 LINK  - pytania do bohaterów.
 LINK  - propozycje.
 LINK  - spamownik.

Umieszczajcie linki do waszych blogów właśnie w spamowniku. Nie zjem was, za to, że będziecie pisali je w komentarzach, ale wtedy zdecydowanie trudniej mi będzie to wszystko znaleźć bo będę musiała skakać po rozdziałach, a na prawdę lubię czytać wasze opowiadania :3
xx. Vic
 



  



  
  

poniedziałek, 13 stycznia 2014

2. Impreza część 1

Powoli schodziłam po schodach. Przy każdym moim, choć najmniejszym kroku wydawały potworne jęki, jakby ktoś straszliwie je kaleczył. Przecież nie byłam ciężka, ponoć lekka jak piórko, a przynajmniej tak słyszałam. Choć może jednak przydałoby się schudnąć? Te parę kilo mniej. To zawsze coś. Byłabym z siebie cholernie dumna. Mniej kompleksów i tak dalej. Może stałabym się ładniejsza?
Moje przemyślenia przerwały głośne śmiechy dochodzące z salonu. Czy oni nie mają serca? Właśnie tym bezpodstawnym darciem obudzili mnie ze snu. Rozumiem jest ranek, niespożyte pokłady energii, ale niektórzy próbują spać! Czy tak ciężko jest uszanować czyjąś wolę? Dla nich zawsze, pff...

- Nan! Jak się spało? - usłyszałam jak zawsze radosny głos Lou. Tradycyjnie pytał '' jak się spało ''. No przepraszam, a czego on oczekiwał? Cudu? Zawsze było tak samo.

- Dobrze.. - bąknęłam w jego stronę leniwie przecierając oczy. Szczerze mówiąc powieki same mi się zamykały i wydawało mi się, że zaraz po prostu zasnę. - Ma ktoś coś do jedzenia? Śniadanie czy coś.. - spytałam chłopaków z nadzieją w głosie. Mój żołądek domagał się pożywienia jak jakieś dzikie zwierzę z buszu. Tak, zdecydowanie dobre porównanie.

- Harry zrobił naleśniki z nutellą - odezwał się radośnie Nialler. - Zostawiłem dla ciebie parę - blondyn wyszczerzył się do mnie. Boże! To cud! Jakiż to Horan stał się łaskawy! A może przeszedł na dietę i postanowił zerwać kontakty z miłością swojego życia zwaną jedzeniem? Nie, raczej mało prawdopodobne. Cieszmy się i z tego, że zdołał sobie odmówić CUDOWNYCH naleśników Hazzy.
Prawda jest taka, że był on fatalnym kucharzem. Nie żebym narzekała, bo fakt iż śniadanie miałam już gotowe i nie musiałam paprać się z tym wszystkim, był bardzo zadowalający. Jednak nie wiadomo czy to czasem nie jest mój ostatni posiłek w życiu. Jeśli się nim zatruję, wyląduję w szpitalu, a lekarze stwierdzą, że mój stan jest tak zły i nie warto ratować mojego życia? Byłoby kiepsko, a Harry do końca życia obwiniałby się o moją śmierć. Zaraz o czym ty mówisz Ann? Dobrze się czujesz? Może chodźmy lepiej do lekarza - brr..

Powolnym krokiem weszłam do kuchni. Mój wzrok błądził po kremowych blatach, aż wreszcie doszukał się swego celu. Ulżyło mi, że naleśniki przypominają jedzenie, a nie nową formę życia. Zdecydowałam się spróbować. Raz się żyje. W końcu nie mam nic do stracenia. To tylko nowy eksperyment Hazzy.
Zadowolona wyszłam z pomieszczenia udając się do salonu.

- Harry, nie wiem jak ci to powiedzieć, ale.. twoje naleśniki, one były.. PYSZNE! - pisnęłam radośnie spoglądając na loczka. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, który natychmiast przemienił się w okrzyk radości. Chłopak wstał z sofy i zaczął cieszyć się jak małe dziecko z lizaka. Tak, osiągnął sukces kulinarny. To zdecydowanie powód do radości.


- Stary uspokój się, ok? - wymamrotał widocznie zdenerwowany Louis. Ah, przecież Harry wykonywał swój taniec radości tuż przed nim, tym samym zasłaniając mu dostęp do telewizora. - Rozumiem, że skomplementowała cię seksowna dziewczyna, w której skrycie się podkochujesz, ale mógłbyś usiąść? - widziałam jak loczek obrzuca przyjaciela lodowatym spojrzeniem.

- Zamknij się Louis - warknął chłopak, widać było po nim, że jest speszony. Zarumieniłam się, miałam tylko nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Tak, Hazza był dla mnie miły, bardziej niż dla kogokolwiek innego, ale od razu podejrzewać, że się we mnie podkochuje? Jednak Louis był jego najlepszym przyjacielem.

- Nie kłóćcie się chłopaki - poczułam, że atmosfera się psuje, dlatego próbowałam temu jakoś zaradzić. Nie chciałam, żeby w ''rodzinie'' były zgrzyty. Sama często sprzeczałam się z bratem o byle błahostki. Teraz tego żałuję. Powinnam cieszyć się, że jest, teraz nie mam już okazji.

***

Od kłótni chłopaków minęło już parę dobrych godzin spędzonych na oglądaniu telewizora. Nie było to ciekawe zajęcie, ale jak nie ma nic lepszego do roboty to trzeba się dostosować. Ok, chcecie znać prawdę? Jest taka, że w ogóle mi się to nie podobało. Musiałam w końcu siedzieć z Zaynem na jednej kanapie, a on ciągle obarczał mnie mordującym spojrzeniem. Czego on do cholery ode mnie chciał?!

- Zróbmy coś, nudzi mi się - jęknął Tomlinson tym samym przerywając ciszę. W końcu ktoś przerwał moje męczarnie. - Może skoczmy na bungee bez gumy? - szatyn starał się, aby jego głos brzmiał poważnie, co o dziwo mu wyszło.

- Tak Lou! Genialny pomysł! Może spróbujesz pierwszy? - zaśmiał się Harry klepiąc przyjaciela po plecach. Zawsze uważałam, że Louis jest szalony, ale żeby skakać na bungee? Na samą myśli o tym przechodziły mnie ciarki. Miałam okropny lęk wysokości, dlatego nigdy nie lubiłam latać samolotami. Jeszcze nikt nie zaciągnął mnie do tej maszyny zła. 

- Zróbmy domówkę - usłyszałam ten dobrze mi znany męski głos. Malik wzruszył ramionami. Byłam zdziwiona tym, że się odezwał. Bądź co bądź, ale on nie należał do osób rozmownych. Przeważnie siedział cicho, wsłuchując się w nasze rozmowy.

- Dobry pomysł Zayn! - Niall od zawsze uwielbiał imprezy. Przypuszczam, że to dlatego iż było na nich mnóstwo jedzenia, choć może się mylę. - Nancy, może zaprosisz swoją nową przyjaciółkę? Jak jej tam było.. Grace! - na imię nowo poznanej osoby uśmiechnęłam się szeroko. Grace była na prawdę fajną dziewczyną. Jej ojciec prowadził dużą firmę, matka zginęła gdy miała pięć lat, więc rozumiałam ją jak nikt inny. Z pozoru była grzeczną panną Cassidy, dobrze wychowaną, spokojną osobą. Jednak gdy spędzi się z nią więcej czasu otworzy się i ukaże swoje prawdziwe oblicze szalonej marzycielki. Właśnie za ten niewiarygodny optymizm uwielbiałam ją. Czułam się przy niej bardzo swobodnie. Traktowałam ją jak siostrę, której nigdy nie miałam.

- Idę po nią zadzwonić - powiedziałam i pobiegłam do swojego pokoju, nim ktokolwiek zdążył mnie zatrzymać. Tak moi drodzy, szykuje się niezła zabawa!

________________________________________________________________________________

Przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału, ale nauczyciele zamienili się w katów, a gdybym zaczęła im mówić o prawach dziecka to byłoby tylko gorzej. Dlatego musicie mi wybaczyć za to paskudztwo, po prostu brak mi czasu. Jednak obiecuję się poprawić. Dziękuję, za miłe słowa do następnego razu.
Grace

poniedziałek, 30 grudnia 2013

'' Jesteście jak moja druga rodzina. Tak samo denerwujący i tak samo kochani. ''

- Możesz mi do cholery powiedzieć co ty robisz, Tommo?! - warknęłam w stronę stojącego nade mną szatyna, który szczerzył się głupio jakby nigdy nic. Przecież przed chwilą wyrwał mi z rąk czasopismo o modzie. Było naprawdę ciekawe, a on musiał to zepsuć. Jak z dzieckiem. I kto mi teraz powie, że ON, właśnie ON - Louis Tomlinson jest najstarszy, a tym samym najdojrzalszy z całej piątki? Nikt by nie pomyślał prawda?

- Zdaje mi się, że stoję, ale nigdy nic nie wiadomo - uśmiechnął się do mnie zawadiacko. Muszę przyznać, że ten wyraz twarzy Louisa zawsze zwalał mnie z nóg, ale dzisiaj było inaczej. Nie było mi do śmiechu, na dzień dobry przywitałam Liama krótkim spierdalaj. Gratuluję odwagi Tommo!

- Oddaj mi tą gazetę kurwa, to nic ci się nie stanie! - krzyknęłam na chłopaka. Ann wieź się tak na niego nie wydzieraj, nic ci nie zrobił - przemknęło mi przez myśl. Czy ten głupi głosik musiał się odzywać akurat w najgorszym momencie, kiedy wybierałam między rozmową, a bójką?

- Ktoś tu dzisiaj wstał lewą nogą.. Nancy noo! Wstań wreszcie i popraw swoją zerową kondycję! - powiedział Lou i zrobił maślane oczka. Czyżbym musiała podnieść się z leżaka i zabrać mu tę gazetę? Na to wyglądało. Ann, Ann, może on ma racje? Brak kondycji..
   Mimo wszystko ja i tak wolałam leżeć i opalać się czytając czasopisma, niż biegać jak banda dzieciuchów i pływać w basenie. Zresztą nie lubiłam wody. Jednak chłopcy uparcie starali się mnie do niej przekonać, oczywiście na marne. Próbowałam im powiedzieć, że tracą tylko czas, ale oni są jak osły w ciele ludzi, naprawdę. Gdy sobie coś postanowią będą to ciągnąć do samego końca, a ja choćbym chciała, nie wybiję im tego z głowy za żadne skarby.

- Dobra, oddaj gazetę Lou.. - już stałam przed nim, wpatrując się w jego błękitne oczy, w których widziałam rozbawienie. Takie to śmieszne? Pewnie gdybym mogła zabijać wzrokiem, pewnie już leżałby martwy.

- No ok... - zobaczyłam jak szatyn mruga do kogoś dyskretnie. Nim zdążyłam się odwrócić poczułam, że tracę grunt pod nogami. Boże co oni znów wymyślili!

***         

 Od razu wiedziałam kto niesie mnie na rękach. Poznałam go po loczkach, które delikatnie łaskotały moją twarz. O dziwo nie przeszkadzało mi to, że były mokre, woda pierwszy raz w życiu przyniosła mi ukojenie.

- Hazza, co wy znowu wyrabiacie? - szepnęłam mu na ucho, na co ten tylko się uśmiechnął. Te jego cudowne dołeczki. Uwielbiałam je oglądać. Towarzyszyły mi zawsze, gdy byłam smutna jak i szczęśliwa. One umiały mnie pocieszyć jak nikt inny - Wiesz, że nie lubię jak macie przede mną tajemnice.



- Wiem słonko - odpowiedział i popatrzył w przód uśmiechając się pod nosem. To nie Harry miał być tym tajemniczym, tylko Zayn. No kurwa jak tak można? Trzymanie mnie w niepewności to jak zamach na życie własne i osób w twoim otoczeniu. Powinnam chodzić z taką plakietką na czole.
   Okazuje się jednak, że przez te dwa lata mieszkania z nimi, dowiedziałam się o nich niewiele. Codziennie zaskakiwali mnie nowymi, coraz to głupszymi pomysłami. Oj, właśnie za to ich tak kochałam. Mieli naprawdę wspaniałe poczucie humoru.
    Moje spojrzenie powędrowało w ślady chłopaka.W jednej chwili całe życie przemknęło mi przed oczami.

- Odstaw mnie Harry! - zaczęłam bić piąstkami w jego klatkę piersiową. Na próżno. Chwilę po tym  poczułam jak moje ciało oblewa fala zimna, a ja zaczynam dławić się chlorowaną wodą, która była wszędzie. Każda komórka mojego ciała krzyczała uciekaj! Szybko wypłynęłam na powierzchnie, nie dając się utopić, bo jak widać wszyscy prócz mnie tego chcieli. Woda to najgorsze co mogło mnie spotkać w życiu. 

- ZWARIOWALIŚCIE!? - syknęłam w ich stronę. Wszyscy gapili się na mnie, jak na obiekt muzealny. - Co wa.. - wtedy zdałam sobie sprawę, że mokre ubranie naprawdę niewiele zakrywa i prześwituje. Wybrali sobie najlepszy moment, zboczeńcy! Przeklęłam na nich pod nosem.

- Nie gapcie się na mnie jak banda napaleńców, tylko mi pomóżcie - mruknęłam patrząc na całą piątkę - Nikt nie raczy mi pomóc? - moim wybawcą okazał się być nikt inny jak nasz poczciwy Niall Horan.
  Chłopak podszedł do krawędzi basenu, uśmiechając się do mnie delikatnie i wyciągając dłoń. Pewnie wyglądałam wtedy jak desperatka, ale widać blondynowi w ogóle to nie przeszkadzało. Stał tylko dalej, czekając aż łaskawie podam mu rękę i będzie mógł mnie wyciągnąć z basenu.
   Pomińmy fakt, że jestem wredną suką jędzą i, że w głowie już układałam wredny plan, mający na celu zniszczyć wszystkich i przejąć władzę nad światem, a przynajmniej Londynem.
   Chwyciłam rękę blondaska i mocno za nią pociągnęłam. Niall wpadł do wody, tak, tylko, że oczywiście prosto na mnie. Zaraz po tym usłyszałam histeryczny śmiech całej, a raczej prawie całej piątki. 
   Zayn siedział z papierosem w ręku, dokładnie mi się przyglądając. Robił to od pierwszego naszego spotkania, a z każdym dniem to stawało się coraz bardziej uciążliwe. Wiedziałam, że coś go trapi, tylko nie co. Dwa lata starałam się to z niego wyciągnąć - na marne. Był nieugięty, ale ja także. Zachowywał się jakby powierzono mu sekret wagi państwowej. Myślę, że taka osóbka jak ja nie zagraża prezydentowi.
    Z zamyśleń wyrwał mnie głos Nialla.

- Wiesz możesz powiedzieć, że na ciebie poleciałem - zaśmiał się, a ja lekko się zarumieniłam. Cała reszta ( oczywiście prócz Zayna ) odpowiedziała głośnym '' uuu ''. Chcąc wyjść jakoś z tej peszącej sytuacji, ochlapałam Louisa wodą. Na co on odpowiedział tym samym. Zaraz wszyscy znaleźli się w wodzie.


Oczywiście wszystko musiało się skończyć na bitwie wodnej w basenie. Czułam się naprawdę niesamowicie szczęśliwa i w duchu dziękowałam chłopakom za to, że wykazali się odwagą i wrzucili mnie do tego basenu.  Teraz nie będę musiała żałować, że zmarnowałam ten dzień, bo był wspaniały, jednak nadal dręczyło mnie spojrzenie Malika. Wiedziałam, że prędzej czy później dowiem się o co mu chodzi, ale na razie nie chciałam psuć sobie dnia. Wolałam spędzić go z chłopakami, na radosnej, dziecinnej i jakże bezsensownej zabawie w basenie.

__________________________________________________________________________________

Przepraszam, przepraszam, przepraszam. W ogóle się nie postarałam. Rozdział wyszedł straszny. Jest nudny i nic się w nim nie dzieje. Eh.. czasami myślę po co w ogóle piszę, ale w tedy przypominam, że to kocham. Ba! Zresztą blog to i tak miał być spontan, chciałam się dowiedzieć co myślicie o moim.. stylu? Piszcie jak wam się podoba, nie podoba, co zmienić itd. No nie wiem.
Tak czy inaczej przepraszam was jeszcze raz. Pijanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku wam życzę! ;D

Czytasz = skomentuj, taki drobiazg, a tak cieszy



                          

piątek, 27 grudnia 2013

Prolog

Było już dość późno, a ja siedziałam w najlepsze i oglądałam beznadziejne seriale, które i tak mnie nie interesowały. Były naprawdę głupie, takie sztuczne. Mimo wszystko chciałam się czymś zająć do powrotu rodziców i brata. Pojechali na jakiś mecz czy Bóg wie co. Na pewno było to coś co kompletnie nie przyciągało mojej uwagi. Byle by wrócili szybko do domu. Nie lubiłam siedzieć sama, a do tego w środku nocy. Mogli by być trochę bardziej odpowiedzialni. No, ale sorry Ann! Masz już 17 lat i pora wydorośleć. Nie będziesz dzieckiem do końca życia - mówił mi jakiś paskudny głosik w głowie. Po części miał rację, kiedyś będę musiała spakować manatki i żyć na własną rękę, ale jeszcze nie teraz! No, po prostu nie teraz. Jestem jeszcze młoda, nieodpowiedzialna. Przecież świat by tego nie wytrzymał.
Moje przemyślenia przerwał odgłos dzwoniącego telefonu. Nie mogli zadzwonić na komórkę? Niestety musiałam wstać i odebrać, chociaż moje nogi zdecydowanie miały inne plany.
- Halo? - mruknęłam do słuchawki, starając się zachowywać pozory tej miłej i grzecznej Panny Anne Matthers, którą wszyscy tak dobrze znają i kochają.
- Panna Matthers? - usłyszałam niski, męski głos, który raczej nie zwiastował nic dobrego.
- Tak.. kto mówi? - powiedziałam niepewnie. To mógł być właściwie każdy. No, ale po co dzwoniłby w środku nocy? Nikt szczególny nie przychodził mi do glowy.
- Mówi.. kazano mi po prostu przekazać, że twoi rodzice nie żyją - powiedział szybko, jakby bojąc się mojej reakcji. A powinien.
 Zaraz NIE ŻYJĄ?!
- Jak-k to? Kim jes-steś? - spytałam ciszej. Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Nie wiedziałam czy to prawda, ale..Rodzice mieli wrócić już dawno temu.
- Zginęli w wypadku samochodowym, tak mi przykro.. - znów usłyszałam ten głos. Nie mogłam w to uwierzyć. Ostałam sama. Żadnych bliskich na świecie, przyjaciele nie chcą utrzymywać ze mną kontaktów. Pozostała jedyna osoba, która mogła być moją nadzieją.
- A mó-j b-brat? - spytałam dławiąc się łzami.
- Zaginął,
Słuchawka wypadła mi z ręki uderzając z hukiem o podłogę. Poczułam niesamowity ból w piersi. Pierwszy raz czułam się tak źle. Mój cały świat rozsypał się na małe kawałeczki, których nie da się pozbierać i skleić w całość. Znowu. Zostałam na świecie sama i czułam jakby nikt i nic nie mógł tego zmienić.

***
Pamiętam. Naprawdę dobrze pamiętam ten dzień. Stał się jednym z najgorszych w moim życiu. Zostawił po sobie rany, które nie chcą się zabliźnić. Podobno najlepszym lekarzem jest czas. Nie, on tu nic nie zdziałał. Sprawiał tylko, że traciłam nadzieję na poprawę mojego stanu. Od tego czasu moimi jedynymi towarzyszami miały być ból i cierpienie, ale ktoś postanowił pokrzyżować im plany i zlitować się nad małą bezbronną Ann.
Piątka beznadziejnych kucharzy, z wielkim dystansem do siebie, są jak dzieci, których nie można spuścić z oczu bo obalą prezydenta czy wysadzą świat w powietrze. Są naprawdę bez serc, bo jak można doprowadzić do głupawki tak niestabilną osóbkę jak ja? Po prostu ich KOCHAM!

___________________________________________________________________________________

Ja zawsze wszystko niszczę D: Jestem na siebie tak potwornie zła, że jednak założyłam bloga, że jednak zaczęłam coś pisać i to opublikowałam. Wiem, krótkie, ale to tylko prolog. Normalnie zabijcie mnie proszę za to paskudztwo! Błagam, będę wdzięczna.
No tak jeszcze raz mówię, że nie dorastam niektórym "( większości ) do pięt jeśli chodzi o pisanie, no, ale potrzebuję waszych rad itd. Nie bójcie się komentować bo nie gryzę :3 A to mobilizuje.