Piosenka do rozdziału jest jedyna w playliście na górze.
Nie sądziłam, że do domu będę wracać z kimś. Myślałam, że tak jak zawsze sama będę przemierzać puste uliczki Londynu. Nie czułabym wtedy ciepła ciała drugiej osoby, która szłaby obok mnie. Znów ogarnęłaby mnie ta pustka . Moim jedynym towarzystwem byłaby cisza. W tym momencie chciałabym mieć kogoś przy sobie. Kogoś kto trzymałby mnie za rękę idąc obok. Kogoś kto obsypywałby mnie żartami, ciekawymi historiami. Kogoś z kim można szczerze pogadać. Po prostu osobę, która odkryłaby mnie.
Teraz właśnie byłam szczęśliwa idąc obok Louisa. Czułam przyjemne ciepło w okolicach serca. Od dawna nikt nie interesował się moją osobą. Mój ojciec był pochłonięty pracą. Wieczorami wracał do domu, a wtedy nie było czasu na nic. Czy właśnie teraz miałam nadrobić ten czas zmarnowany na siedzeniu w samotności? Może. Przecież wszyscy mówili mi, że jestem bardzo miłą osobą, że z chęcią spędziliby ze mną trochę czasu. Swoim zachowaniem jednak zaprzeczali tym słowom. Zawsze mieli coś ważniejszego do roboty. A ja chciałam po prostu przytulić się do kogoś, tak jak za dawnych lat, kiedy żyła moja mama. Fakt, byłam małą dziewczynką, ale doskonale pamiętam jej roześmianą twarz, kasztanowe włosy i zielone oczy przepełnione radością i miłością. Takich rzeczy się nie zapomina.
- Cass, słyszysz mnie? - usłyszałam zachrypnięty głos Tomlinsona, który sprowadził mnie na ziemię. Czyżbym aż tak pogrążyła się we wspomnieniach?
- Przepraszam... co mówiłeś? - spytałam zmieszana. Nie chciałam by chłopak pomyślał, ze wcale nie chce go słuchać i robię dobrą minę do złej gry. Zależało mi na jego przyjaźni. Chciałam spędzić z nim czas, poznać go bliżej.
- Jak podobało się na imprezie? - zaśmiał się widząc moją minę. Znów byłam zagubioną dziewczynką, tak jak poprzedniego wieczoru.
- Było wspaniale. Świetnie się bawiłam. Najlepsza oczywiście była bitwa o miano władcy twistera - uśmiechnęłam się najszczerszym z uśmiechów w stronę szatyna.
- Jak układa ci się z ojcem? - nagle zmienił temat, na ten mniej przyjemny i bardziej delikatny.
- Od śmierci mamy stał się nadopiekuńczy. Nie umie zrozumieć tego, że nie jestem już małą dziewczynką. Wciąż powtarza, że nie chce stracić drugiej najważniejszej kobiety w jego życiu... Właściwie nie spędza ze mną dużo czasu.
Nastała cisza. Nikt nie umiał podtrzymać tej rozmowy. Myślałam, że Tommo spróbuje ją jakoś uratować lecz on widocznie nie chciał. O dziwo atmosfera nie zmieniła się. Nadal było przyjemnie.
Zbliżyłam się do boku chłopaka, tak, że stykaliśmy się ramionami. Dzisiejsza noc nie była zimna, w końcu było lato. Choć i ta pora roku miewa humorki. Nad nami rozciągało się gwiaździste niebo. Mama mówiła mi kiedyś, że to nie są zwykłe gazowe kule. Twierdziła, że to zmarli patrzący na nas z góry. Tak. Wiedziałam, że ona przy mnie jest i opiekuje się mną na każdym kroku. Może brzmi to kiczowato, ale tak czułam.
- Właściwie dlaczego chciałeś mnie odprowadzić? - popatrzyłam na twarz chłopaka. On dalej uparcie wpatrywał się w jeden punkt w oddali.
- Wiesz... - zaczął - bo to nie dawałoby mi spokoju. Obwiniałbym się, że puściłem cię samą. Pewnie cały czas dzwoniłbym czy wszystko jest okej, czy nie widzisz czegoś podejrzanego w okolicy i czy jakiś zboczeniec nie zaciągnął cię w krzaki... chociaż wtedy raczej byś nie odebrała, bo byłabyś zajęta - wymawiając ostatni powód zaśmiał się. Po chwili zrobiłam to samo. Lou i jego czarne poczucie humoru. Pewnie gdyby rzeczywiście coś mi się stało już nie byłoby mu do śmiechu.
- Dzięki za troskę, ale nie jestem z porcelany - wspięłam się na palce i musnęłam wargami jego policzek. Szatyn popatrzył na mnie swoimi zielononiebieskimi oczami. Kąciki jego warg podniosły się do góry. - Nie oczekuj, że dostaniesz więcej - pokazałam mu język.
Chłopak zatrzymał się niespodziewanie. Nie, przecież nie mógł się obrazić, nie on.
- Lou? - powiedziałam zatroskanym głosem. Jego reakcja na moją złośliwą zaczepkę była co najmniej dziwna. - Chodź - podeszłam do niego i chwyciłam go za rękę. To ja miałam zmusić go do pójścia za mną lecz role się odwróciły. Tomlinson przyciągnął mnie do siebie obejmując w talii. Oparłam ręce na jego klatce piersiowej i podniosłam głowę w górę. Wpatrywałam się w jego nieziemskie tęczówki. One sprawiały, że kolana mi miękły, a ja rozpływałam się jakbym była z cukru. Serce biło mi szybciej, a w środku czułam ciepło, które ogarniało całe moje ciało. Czy właśnie tak czuje się osoba zakochana? Ale ja nie mogłam być zakochana. Znałam go tylko jeden dzień. Nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, nie dopuszczałam do siebie myśli, że jednak mogłabym... Uciekałam przed tym, choć brakowało mi bliskości drugiej osoby. To naprawdę nie miało sensu. Już sama nie wiedziałam na czym stoję.
Poczułam jak tracę grunt pod nogami. Czyżby ziemia pochłonęła mnie za niezdecydowanie? Nie - Louis trzymał mnie na rękach. Zarzuciłam ręce na jego szyję. Wtedy zobaczyłam jak na mnie patrzy. Jego spojrzenie przepełnione było czułością, chęcią bliskości, radością. Chłopak zaczął kręcić się w okół własnej osi. Wtuliłam się w jego szyję, uśmiechając się.W tej chwili zapomniałam o całym świecie. Jakbym odpłynęła. Byłam tylko ja i on.Nic, ale to nic nie mogło zepsuć tej chwili.
~*~
Dalszy spacer przebiegał w ciszy. Nikt nie z nas nie umiał wydusić z siebie ani słowa. Nic. Zachowywaliśmy się jakby odebrano nam mowę. Po prostu szliśmy przed siebie. Szczerze mówiąc dawno ominęliśmy mój dom. Nie chciałam wracać. Może brzmię teraz jak zbuntowana nastolatka, ale wolałam spędzać czas z Louisem niż z ojcem. Czułam się przy nim tak pewna siebie. Jego obecność mnie uskrzydlała. Mówię jakbym była zakochana, jednak on był TYLKO przyjacielem. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie byłam do końca pewna swoich uczuć, on pewnie, także.
- Zdajesz sobie sprawę, że powinnaś już... wracać - szepnął szatyn. To on zamierzał przerwać ciszę, co mi odpowiadało. Choć nasze milczenie wyrażało bardzo dużo, to musiałam mu odpowiedzieć.
- Zabierz mnie gdzieś, proszę - nie mogłam teraz od niego odejść. Po prostu wrócić do domu i zapomnieć o nim, o tym wszystkim. On był jak narkotyk. Im dłużej się z nim przebywało tym bardziej się go pragnęło. Chciało się po prostu być razem z nim. Gdziekolwiek. On mnie uzależniał. Powoli, stopniowo przejmował nade mną władzę. W jego obecności stawałam się barankiem - on był pasterzem.
- Wiesz, że obiecałem. Miałem cie odprowadzić - on dalej nalegał. Nie, ze mną nie da się wygrać.
- Lou, proszę. Jestem już dorosła, chodźmy gdzieś -byłam już pełnoletnia i to ja decydowałam o tym gdzie jestem i z kim jestem.
Szatyn westchnął. Wiedział, że się nie poddam. Zabrał moją dłoń i spletliśmy palce.
- Chodź - powiedział i ruszył. A ja? Ja po prostu szłam obok niego. Trzymałam go za rękę, śmiałam się. Byłam ciekawa gdzie mnie prowadzi. Dokąd zabierze mnie Louis. Mój Louis.
Szatyn westchnął. Wiedział, że się nie poddam. Zabrał moją dłoń i spletliśmy palce.
- Chodź - powiedział i ruszył. A ja? Ja po prostu szłam obok niego. Trzymałam go za rękę, śmiałam się. Byłam ciekawa gdzie mnie prowadzi. Dokąd zabierze mnie Louis. Mój Louis.
''Przepraszam, nie chciałam się w Tobie zakochać, tak wyszło''
~~*~~
Wybaczciee ;c Wiem, rozdział jest do bani, miała być niespodzianka, a u takie coś. Takie brzydkie coś. Błe.
~~*~~
Wybaczciee ;c Wiem, rozdział jest do bani, miała być niespodzianka, a u takie coś. Takie brzydkie coś. Błe.
Krótki też jest, nie podoba mi się. No, ale piszę. Jakoś muszę przeboleć brak weny, czasu i ochoty. I nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział,nawet zarysu nie mam. I wyjeżdżam do kuzynki na parę dni. Eh.. Gites majonez będzie, spokojnie. Tak czy inaczej komentujcie bo to bardzo mnie mobilizuje, a każde wasze słowa czyta mi się bardzo przyjemnie. Miód na serce <8
I przyznać się kto myślał, że ją pocałuje? xD
I przyznać się kto myślał, że ją pocałuje? xD